piątek, 30 sierpnia 2013

wołowina bourgignonne ("po burgundzku")






       Wołowina. Temat bliski chyba każdemu, kto lubi zjeść kawałek dobrego mięsa. Kłopot w tym, że nie wiem jak byśmy się starali przygotować to wyjątkowo smaczne mięso, według najbardziej wyszukanych przepisów, i tak niestety w większości sytuacji jesteśmy skazani na nie pełne doznania smakowe, dlaczego? Ano, jak wszyscy wiemy, wołowina sprzedawana w Polsce, w większości sytuacji nie pochodzi z hodowli krów ras mięsnych tylko ....mlecznych. W Polsce hodowane są krowy mleczne, a szkoda bo już w takiej skądinąd nie dalekiej Belgii czy Francji, sytuacja wygląda inaczej. I nie chodzi tutaj o takie rarytasy jak słynna argentyńska wołowina, gdzie krowy wypasają się na bezkresach tamtejszej pampy, czy chyba najbardziej wyszukany przykład -  wołowina Wagyu z Japonii.  Tylko o to, że u nas jest zaledwie kilka hodowli ras mięsnych, i niestety nie wiele się zmieni, i to pewnie na bardzo długie lata, zwłaszcza, że i tak to mięso jest eksportowane do.. ... Francji i Belgii. Dodatkowy problem to cena, bo pomijam już fakt, kupowania mięsa z krów mlecznych, ale ceny tego mięsa wołają o pomstę do nieba. Cały paradoks polega na tym, że jako kraj unijny wyrównaliśmy ceny ze starą unią, z tą subtelną różnicą że tam w tej cenie sprzedaje się wołowinę z ras mięsnych, A to przyznacie, jednak  zmienia postać rzeczy. I dziwić się, że później co niektórzy pomstują jak to Polacy, wolą wieprzowinę od wołowiny. Podobny absurd jest z innym, równie dobry i równie drogim mięsem - baraniną. Nie mówiąc już o dziczyźnie, gdzie ceny w skupie a te w detalu, to istny matrix. Jednakże, pomimo, owych wątpliwości i tak kawał wołowiny (nawet tej z mlecznych krów), jest tym, czego my mięsożerni od czasu do czasu musimy po prostu zasmakować. Dlatego wierny tej zasadzie, przestając utyskiwać nad jakością naszej rodzimej wołowiny, kupuję kawałek wołowiny na bazarze w pobliskim miasteczku, i ku radości rodziny robię z niej kolejną potrawę.
Dodam, jedynie, że tak jak w jednym z poprzednich postów, w tym przepisie również wkrada się "produkt lokowany" ponieważ muszę wywiązać się z poczynionych ustaleń. Jest to o tyle łatwiejsze, że wybrałem potrawę, do przygotowania której tak czy inaczej należy wziąć wino (tym razem czerwone).http://www.facebook.com/KlubCelebro.
   Tyle wynurzeń na temat samej wołowiny, krytyki pod adresem rodzimej wołowiny i wywodów na temat nie dościgniętego ideału smaku mięsa wołowego, którego u nas powszechnie nie doświadczysz, a sam dokonałem "zbrodni" na potrawie, która jest dla frankofilów nie podlegająca jakimkolwiek modyfikacjom. Otóż, w jednej z najbardziej znanych potraw z wołowiny na świecie, czy wołowinie "po burgundzku"zrobiłem totalną rewolucję, zamiast pieczarek użyłem papryki. Czemu, sam nie wiem, najprościej byłoby napisać, że dla sprawdzenia jak będzie smakowała tym razem z papryką. A może, zwykła przekorność, nie wiem. Piszę o tym, ponieważ chciałbym uprzedzić ewentualnie wszystkich tych, który może to oburzyć. Tak więc jeżeli, będziecie chcieli wykorzystać podany przepis, a jeszcze nigdy nie robiliście tej potrawy, pamiętajcie pierwotnie były i oczywiście nadal są pieczarki, a papryka owszem tak, ale nie co bliżej nas, czyli w gulaszu według przepisów kuchni węgierskiej.
   Dodam, jeszcze, że w tym przepisie, zmieniłem nie tylko jeden ze składników (tylko jeden), ale również przygotowałem go nie jak zazwyczaj w domowej kuchni na gazie, ale z wykorzystaniem naszego ulubionego kociołka żeliwnego. Jesteśmy gorącymi zwolennikami, tego sprawdzonego pomysłu. To, że "pichcenie" w kociołku przywołuje najlepsze wspomnienia z dawnych studenckich czasów (biwaki w Bieszczadach), ale dodatkowo jest to bardzo ekonomiczne. Zachęcam, do kupienia takiego kociołka, niestety mam świadomość, że nie wszyscy mamy kawałek ogrodu i wydzielone miejsce na ognisko.
   Ok. Przepis, czas zacząć.

Składniki:`
* mięso (wołowina) 600 - 700 g
* mięso (wędzony boczek) 300 g
* bulion warzywny 250-300 ml (żadne tam gotowce, zróbcie wywar na warzywach)
* wino czerwone wytrawne, 250 ml (najlepszy oczywiście "burgund")
* brandy  50 ml (najlepiej oczywiście brandy z okolic. miasteczka Cognac, ale może szkoda, skoro wołowina też nie jest najlepsza.....proszę wybaczyć żart)
* pomidory 2-4 sztuki (w zależności od wielkości)
* marchew  2-3 (najlepiej pęczek młodej      marchwi)
* cebula 1 sztuka (ja wziąłem jedną białą odmiana cukrowa i czerwoną)
* cebulki 10 sztuk (małe, najlepiej dymka).
* ziemniaki 500 g (nie wielkie sztuki) 
* pieczarki 300 g (lub papryka,  proszę mi wierzyć też była smaczna wołowina)
* masło 3-4 łyżki
* oliwa z oliwek 2-3 łyżki
* mąka pszenna 2 łyżki
* czosnek (bez ograniczeń, w przepisach podają kilka ząbków, ale czy mają rację...,sami decydujemy)
*  przyprawa bouquet garni (brzmi dość oryginalnie a chodzi o mieszankę pietruszki, liść laurowego i tymianku, ja nie mam gotowej, i za każdym razem sam robię, ucierając w moździerzu).
* pieprz i sól (indywidualnie według uznania)
* siekana natka pietruszki
Wykonanie:



* rozgrzewamy kociołek na ognisku (rondel na gazie),









* w tym czasie możemy przygotować pomidory, aby łatwiej obrać ze skórki zalewamy je wrzątkiem i zostawiamy na kilka minut w miseczce. Dla zachowania pełnej zgodności z przepisem, powinniśmy wypestkować pomidory.






* możemy również wykorzystać czas kiedy kociołek się odpowiednio nagrzeje, i pokroić paprykę (lub obrać pieczarki) a wędzony boczek w słupki.









* kiedy kociołek jest już odpowiednio rozgrzany dajemy masło z oliwą, ja dodałem dodatkowo skórę z boczku, i    pozwoliłem aby wytopił się tłuszcz.








                                                                                                                           * wrzucamy pokrojoną w kostkę (o boku ok. 3 cm) wołowinę do rondla, opiekamy ok. 6-8 minut,
              

* kolejno dodajemy posiekaną na drobno cebulę i pokrojoną w kostkę marchew, mieszamy.










*  wymieszane mięso i marchew z cebulą, należy oprószyć mąką i smażyć dalej ok. 3-5 minut.










 * przygotowujemy wino i brandy
*










*  wlewamy koniak i zapalamy, gdy się wypali, musimy wymieszać potrawę, wlewamy wino....








*... bulion       












* dodajemy czosnek, pokrojone w kostkę pomidory i przyprawy (bouquet garni) sól i pieprz, i świeży tymianek.









 *  dusimy przez około 1,5 godziny.








* w tym czasie, gotujemy ziemniaki, (ziemniaków nie kroimy). Uwaga, jeżeli robimy potrawę tradycyjnie "na kuchni" w rondlu, ziemniaki gotujemy przez ok. 20 minut w osolonym wrzątku. Odcedzamy, mieszamy z łyżką masła i przekładamy do żaroodpornego naczynia i zapiekamy przez 40 minut w piekarniku nagrzanym do temperatury 230 stopni. Zresztą przygotowanie tej potrawy w kociołku jest nie co bardziej kłopotliwe, niż tradycyjnymi metodami. Ponieważ w tym wypadku, mamy tylko jedno naczynie, i musimy wyjmować i przekładać kolejne składniki przygotowywane w kociołku. Ale ta potrawa warta jest tylu starań.


* w tym wypadku, ziemniaki gotowałem w całości do miękkości, ale uważając aby się nie rozgotowały, następnie po przełożeniu mięsa (które dusiło się w kociołku 1,5 godziny) do miski, wrzuciłem ziemniaki do kociołka i dokładnie obsmażyłem z każdej strony.








* po obsmażeniu ziemniaków, wyjmujemy je z kociołka i smażymy wędzony boczek (ok. 5-6 minut) następnie przekładamy go do miski z mięsem. Na pozostałym tłuszczu obsmażamy małe cebulki (ok. 5 minut) a następnie pieczarki (w tym wypadku pokrojoną w kostkę paprykę).






* do obsmażonych cebulek i pieczarek (papryka) dodajemy mięso., ja dodałem część natki pietruszki.  Dusimy całość przez kolejne 30-40 minut....










* ... aż uzyskamy fajną, gęstą konsystencję gulaszu



* na koniec dodajemy do kociołka opieczone wcześniej ziemniaki, dusimy kolejne 5 - 7 minut.








* potrawę podajemy posypaną, posiekaną natką pietruszki i obowiązkowo z lampką wina.
smacznego.







środa, 14 sierpnia 2013

clasic z grilla - grillowane skrzydełka


           Dziś kolejny "clasic" wakacyjny - grillowane skrzydełka, szybko, prosto i smacznie.

Składniki:

* mięso: skrzydełka z kurczaka (ilość dowolna, w zależności od tego ilu mamy chętnych do rozkoszowania się tą znakomitą "ogrodową" potrawą. Tym razem wzięliśmy 1,5 kg i na taką ilość podaję poniżej składniki do marynaty.
* sos sojowy (1/3 szklanki)
* oliwa z oliwek (2-3 łyżki)
* miód (4-5 łyżki)
* ocet balsamiczny (2 łyżki)
* cytryna
* czosnek (1 główka)
* papryczka chilli
* pieprz, sól

Wykonanie:

Przygotowanie marynaty:

Do miski wlewamy kolejno sos sojowy, oliwę, ocet balsamiczny, dodajemy miód i drobno pokrojoną papryczkę (sami decydujemy ile) oraz czosnek (najlepiej posiekany) na koniec sok z cytryny.
Do tak przygotowanej marynaty przekładamy osuszone na ręczniku papierowym skrzydełka.
Wkładamy do lodówki (min. 2 godz)







Dla poprawienia smaku skrzydełek, stosuję prostą metodę, w trakcie marynowania mięsa, co jakiś czas nakłuwam skrzydełka nożem, i mieszam w marynacie. Dzięki czemu, mięso "wchłania" smaki marynaty.






Grillujemy. Oczywiście jak zawsze z grillem, każdy ma pewnie swój wypróbowany sposób, aby mięso było wypieczone, ale i przy tym co chyba jest najważniejsze soczyste. Moja metoda, unikać ognia, lepiej nie co dłużej, ale na żarzącym się drewnie niż spalić mięso na szalejących płomieniach ognia. Zwłaszcza, że na naszych skrzydełkach jest miód, i mogą za szybko się "skarmelizować". W trakcie grillowania, polewam skrzydełka resztką marynaty.




Skrzydełka podajemy z pieczonymi ziemniakami (z dodatkiem świeżego rozmarynu) oraz mizerią.
Smacznego.

piątek, 9 sierpnia 2013

grillowana pierś kurczaka podlana białym winem z czerwoną porzeczką i brzoskwinią.

      Dalej mamy upały, cześć osób narzeka, ale przypuszczam, że to głównie Ci nieszczęśnicy, którzy wrócili już z wakacji, lub dopiero się na nie wybierają. Zresztą mam wrażenie, że znaczna cześć z nas, skłonna jest nazbyt często narzekać na pogodę w ogóle. Kiedy latem jest ładna pogoda, to za ciepło, kiedy zimą mamy piękną śnieżną aurę, to z kolei za zimno. Po prostu żyjemy w takim klimacie, i powinniśmy już dawno się z tym pogodzić, i czerpać z tego przyjemność. Pomyślmy, co mają do powiedzenie mieszkańcy północnej Skandynawii, czy Afryki. Same skrajności. Zresztą, na upały zawsze można znaleźć jeden z dobrych, prostych i wypróbowanych sposobów, szklana zimnego napoju nie koniecznie z alkoholem. My zrobiliśmy w czerwcu zapas lemoniady z kwiatu czarnego bzu, i teraz możemy raczyć się tym smakowitym napojem schłodzonym na granicy zamarzania.
     Jedno trzeba przyznać, że upały mają również wpływ na nasze decyzje kulinarne i smakowe. Ostatnio zmieniłem coś, co w innych warunkach na pewno, nie miało by miejsca, otóż, obecnie schładzam białe wino. Tak o to pogoda miała wpływ na zmianę moich dotychczasowych przyzwyczajeń, ale tylko do czasu.
    Dziś zamieszczam, potrawę, na zrobienie której również miała wpływ obecna pogoda. Delikatne, lekko strawne piersi kurczaka, krótko grillowane na patelni z dodatkiem wspaniałych dorodnych zebranych w ogrodzie czerwonych porzeczek i dojrzewającej w pełnym słońcu-  brzoskwini. A wszystko to podlane białym winem i serwowane oczywiście z ....białym winem (lekko schłodzonym).
    W ogóle w tym poście pojawia się dużo tego białego wina, ponieważ, po raz pierwszy zgodziłem się na wykorzystanie i zamieszczenie na moim blogu powierzonego mi produktu.
     Zresztą raczej nie mam zdania na temat zamieszczania na blogach sponsorowanych produktów, i specjalnie się tym nie emocjonuję, w końcu to w znacznej mierze nasza prywatna sprawa. Choć z gotowymi przyprawami mam problem, ale jeżeli chodzi na przykład o wino, to już sprawa jest prostsza, tutaj w przeciwieństwie do niektórych gotowych przypraw, raczej nie ma ryzyka, że lansujemy coś co zawiera połowę listy Mendelejewa, a jedynie co najwyżej musimy zmierzyć się z własną oceną smaku danego wina i szczerze o tym napisać. 
   Dlatego łatwiej było mi zgodzić się na propozycję, zwłaszcza, że przesłane wino (próbowałem na razie białe) jak na wino nie szczepowe,  jest dobrą propozycją do serwowania, do codziennego posiłku (wino stołowe) http://www.facebook.com/KlubCelebro


        Tyle wywodów, czas na sam przepis, który dodam, zrobiłem głównie pod kątem wykorzystania czerwonej porzeczki i brzoskwini, ponieważ te dwa smaki kwaskowaty porzeczki i przesłodki brzoskwini dały wyjątkowo oryginalny posmak potrawie, którą całość zwieńczył smak białego wina. Dodatkowo prośba, aby wybaczyć mi ten zapewne nie co przy długi tytuł dzisiejszej potrawy.
    
  Składniki:
* mięso, piersi kurczaka 1 kg
* czerwona porzeczka (kilkanaście szypułek)
* brzoskwinia (1-2 sztuki)
* cytryna
* słonecznik
* papryczka chilli (wedle uznania)
* czosnek (1 mała główka, koniecznie pamiętajmy nie chiński...)
* cebula (mała)
* pomidorki koktajlowe (do dekoracji)
* świeży rozmaryn (2-3 gałązki)
* wino, białe półwytrawne
* pieprz, sól
* oliwa z oliwek (3-4 łyżki)
* sos sojowy ciemny (5 łyżek)
* miód ( 2-3 łyżki)
* masło (3-4 łyżki)

Wykonanie:
    Przygotowanie samej potrawy, nie jest specjalnie czasochłonne i skomplikowane, ale ze względu na czas jaki mięso trzymamy w zalewie, należy pamiętać, że  przygotowania zaczynamy z co najmniej 3-4 godzinnym wyprzedzeniem. Właściwie to najlepiej byłoby zostawić piersi w marynacie na całą noc, ale dla niecierpliwych powinno wystarczyć te 3-4 godziny w lodówce.


* piersi po opłukaniu i osuszeniu w ręczniku papierowym kroimy pod kątem na dwie połowy.
 * następnie nacinamy połówki kurczaka, w poprzeczne linie, mięso lepiej "wchłonie" zalewę i dodatkowo nie będzie wymagało dłuższego smażenia, dzięki czemu uzyskamy soczyste mięso. Pamiętajmy, pomimo tego, że mięso kurczaka jest delikatne i nie wymaga zbyt długiej obróbki termicznej zwłaszcza na patelni, to i tak często popełnianym błędem jest właśnie zbyt długie smażenie, co w efekcie daje suche mięso.
* mięso natrzeć solą i świeżo startym pieprzem


 Przygotowanie zalewy:
do miski ceramicznej (szklanej) wlewamy kolejno sos sojowy, oliwę, miód, dodajemy posiekany czosnek (kilka ząbków, resztę wykorzystamy do smażenia), papryczkę chilli (jeżeli już ktoś korzystał z moich przepisów, to wie, że trochę przesadzam z ilością tej wspaniałej przyprawy, więc jeżeli chcecie możecie w ogóle pominąć chilli, ale z miodem i brzoskwinią lekko podsmażoną na maśle, nie macie prawa obawiać się ostrości papryczki) wyciskamy sok z połowy cytryny i na koniec lampka białego wina. Całość mieszamy. Przekładamy kurczaka, dokładnie mieszamy w zalewie, na koniec zabezpieczamy folią spożywczą i wkładamy do lodówki. Minimum 3-4 godziny, najlepszy efekt uzyskamy, jeżeli potrzymamy mięso przez całą noc.

 * na patelni grillowej rozpuszczamy masło (1-2 łyżki), dodajemy 1 łyżkę oliwy z oliwek (aby masło nam się nie przypaliło)
* wrzucamy na rozgrzane masło, pokrojoną w kostkę brzoskwinię i czerwoną porzeczkę.
* całość smażymy na patelni bardzo krótko, (3 - 4 minuty) cały czas delikatnie mieszając owoce drewnianą łyżką. Tak aby, owoce "puściły" nie co soku,
* przekładamy na inną patelnię, lub talerzyk, będziemy potrzebowali już na sam koniec, tuż przed podaniem potrawy.

* na patelni mamy sok z owoców, dodajemy ponownie nie co masła (1 łyżka)
* następnie wrzucamy, pokrojoną w drobną kostkę cebulkę i posiekany czosnek, chwilę smażymy, uważając aby czosnek się nie przypalił.
* przekładamy na patelnie kawałki kurczaka, które wcześniej wyjęliśmy z marynaty. Marynatę zachowujemy.
* układamy pomiędzy filetami gałązki świeżego rozmarynu.
* smażymy, chwilę po każdej ze stron (5-6 minut), do uzyskania efektu "skarmelizowania" się miodu, który znajdował się w marynacie. Z uwagi, na to, że mięso było dodatkowo nacięte w poprzeczne paski, nie musimy tak jak piszę powyżej długo obsmażać kurczaka. W trakcie smażenia możemy jeszcze trochę dodać masła, smarując już przysmażoną jedną stronę filetów oraz pod koniec nie co obsmażonych wcześniej na maśle owoców, przydadzą się na koniec do zrobienia sosu.
* przekładamy gotowe filety na inną patelnię i przykrywamy folią aluminiową, dzięki czemu mięso tak szybko nie wystygnie, kiedy będziemy robili sos.

* w tym czasie robimy, rzecz najważniejszą w dzisiejszej potrawie - sos. Na patelni po przełożeniu filetów została  sama esencja smaków, kolejno z owoców, czosnku i cebuli, obsmażenia mięsa (marynata) oraz świeżego rozmarynu.
* trzymamy patelnię na małym ogniu (widok nie jest może zbyt estetyczny, ale .....smak) pozwalając na zredukowanie się sosu. (3-4 minuty)
* całość zalewamy marynatą, i jeszcze chwilę trzymamy na ogniu, sos musi "związać" wszystkie smaki.



* zdejmujemy patelnię z ognia i przelewamy uzyskany sos, przez sito,
* przecieramy na sicie drewnianą łyżką, pozostałości po przelaniu, cebulkę, czosnek, owoce, rozmaryn.
* sos gotowy.
* na osobnej patelni prażymy słonecznik.
* na tej samej patelni, tuż przed podaniem, lekko podgrzewamy nasze wcześniej przygotowane owoce.






 Filet polewamy sosem, posypujemy prażonym słonecznikiem, nakładamy owoce, potrawę możemy  przyozdobić pomidorkami koktajlowymi (wykorzystałem ponieważ mam dużo w warzywniku) talarkami brzoskwini, a sam ryż czerwoną porzeczką i listkiem bazylii.



Podajemy z ryżem i serwujemy z białym winem.

Smacznego.

czwartek, 1 sierpnia 2013

domowy fast food czyli klasyczna zapiekanka z farszem z pieczarek

      Czy ktoś z nas jeszcze pamięta, słynne zapiekanki z masą zrobioną ze zmiażdżonych pieczarek zapieczonych posypanym zółtym serem i polanym rozwodnionym ketchupem? przebój lat osiemdziesiątych, łza się w oku kręci... Zwykliśmy pomstować na to, że nasze dzieciaki tak uwielbiają "współczesną kuchnię naszych ulic", czyli królujące na każdej ulicy wszelkiej maści punkty z szybkim jedzeniem, a przecież i my mieliśmy swój fastfoodowy raj. Właśnie owe zapiekanki, czy coś co jeszcze teraz wyzwala u mnie wzruszenie na samo wspomnienie tamtych czasów, czyli uwaga hot-dog z pieczarkami. Tak, może nie wszyscy pamiętają, ale mieliśmy swoje rodzime hot-dogi, które z amerykańskim wzorem miały jedynie wspólną nazwę, a i to nie zawsze pisaną poprawnie. Cóż to był za wynalazek, otóż była to najzwyklejsza bułka (tzw. "paluch") nabita na metalowy bolec, aby zrobić w niej dziurę, w którą Pani w budce wkładała niezawodną i zawsze sprawdzającą się masę pieczarkową (czyt.: zapiekanka z pieczarkami). Tak to były czasy, chciało by się zacytować pewnego bohatera filmowego, i powiedzieć do naszych dzieciaków co Wy wiecie o prawdziwych...."fastfoodach".
    Kiedy już nie mam pomysłu na szybki posiłek dla dzieci, a sam też jestem głodny, robię zapiekanki. Choć te moje nie co się różnią, od owych eksperymentów będących szczytowym osiągnięciem rodzimego ulicznego rynku kulinarnego lat 80-tych, to jednak ilekroć je jemy, zawsze przypominam sobie tamte wspaniałe chwile, kiedy człowiek zajadał się gorącą zapiekanką kupioną w białej budce (najczęściej sprzedawano zapiekanki i przywołane hot-dogi w białych przyczepach kempingowych z Niewiadowa).
     Tyle wspomnień, czas wrócić tu i teraz. Tak wiec pierwszy odcinek z serii domowe fastfoody - klasyczna zapiekanka z farszem z pieczarek. Nasza zapiekanka, tym się różni od tej przywołanej z czasów PRL-u, przede wszystkim ilością składników, których możemy dodać ile nam się żywnie podoba, nakładając kolejno na farsz pieczarkowy, którym smarujmy bułę.

    Składniki:


* pieczarki, ilość: 0,5 kg
* bułki (tzw. paluchy, lub lepiej nawiązując do klasycznego pierwowzoru, dłuższe bagietki) ilość: dla naszej czteroosobowej rodziny, kupiliśmy 7 "paluchów".
* żółty ser (0,5 kg)
* masło (2-3 łyżki)
* oliwa z oliwek (1-2 łyżki)
* cebula (1/2-1 sztuka)
* szynka (lub każda inna wędlina, to już od Was zależy, możecie w ogóle zrezygnować z mięsa)
* pomidor (1 sztuka)
                                                                                    * papryka (1 sztuka)
                                                                                    * oliwki (dowolnie)
                                                                                    * czosnek
                                                                                    * natka pietruszki
                                                                                    * pieprz i sól (do smaku)



Wykonanie:
Farsz.
  * rozgrzewamy w rondlu masło z oliwą.
  * wrzucamy bardzo drobno pokrojoną cebulę i czosnek. Ja dodałem dodatkowo bez wiedzy dzieci odrobinę chilli, nie mogłem się powstrzymać. 
  * dodajemy poszatkowane pieczarki
 Całość dusimy, nie podlewamy wodą ponieważ same pieczarki, dużo jej zawierają i w trakcie duszenia wydziela się pyszny sos.
 * dodajemy dla smaku pieprz i sól.
Kiedy pieczarki się duszą (ok. 10 -15 minut, pamiętajmy, aby kilka razy wymieszać farsz w trakcie duszenia) przygotowujemy składniki do nakładania na farsz.
* ścieramy żółty ser
* kroimy pomidor, paprykę i oliwki. Dobrym pomysłem jest dodanie kaparów, tym razem nie dałem, bo nie uzupełniłem zapasów w spiżarni i okazało się, że nie mamy.
* na koniec, szynka, najlepiej dowolnie porwane kawałki,

     Wcześniej rozgrzewamy piekarnik do 150 stopni C, i na chwilę (3-5 minuty wkładamy przekrojone bułki, dzięki czemu będą od środka trochę już podpieczone)


        Największa frajda dla dzieci, nakładanie kolejnych składników na bułkach, równie miłe wspólne działanie z dziećmi jak układanie kompozycji na pizzy. Oczywiście farszu z pieczarek wykładamy wedle naszych oczekiwań, my lubimy kiedy jest go bardzo dużo, dodatkowo dla różnorodności zapiekanek, każda jest inaczej "przyozdobiona" składnikami. Na koniec, stos żółtego sera, jak najwięcej.



 * zapiekanki wkładamy do piekarnika nagrzanego do 180 stopni C, pieczemy do całkowitego rozpuszczenia się sera.

    






     Na koniec, nie zbędny dodatek ketchup, tyle, że w przeciwieństwie do tego z czasów PRL-u, nie należy go rozcieńczać.
Pozdrawiam i smacznego.
     A jeżeli macie swoje własne wspomnienia z tamtych czasów dotyczące "jedzenia na ulicy", napiszcie, ciekaw jestem innych opinii. Przepraszam młodsze pokolenie, że temat zarezerwowany tylko dla pokolenia, nastolatków z lat osiemdziesiątych.